Wakacje to był intensywny czas odwiedzin, spotkań po latach, krótkich wyjazdów i wycieczek.
A zaczęło się od tego, że Amelka, uczennica już III klasy liceum o profilu turystycznym, zrobiła wakacyjną listę miejsc, które chciała zobaczyć po raz pierwszy lub odświeżyć. Na liście były miejsca zarówno z bliższej i dalszej okolicy, kilka dużych, polskich miast, a także pobliska zagranica :-) Ja też miała swoją listę.. wakacyjnych prac remontowych naszej ruinki.. Obie listy nijak nie chciały współpracować zwłaszcza w rubryce "finanse". Usiedliśmy więc na rodzinną naradę. Zamiast burzy mózgów, przerzucania argumentami, przeliczania, układania grafików i pasowania terminów, my dorośli odważnie przyznaliśmy, że po 3 latach nieustannej pracy, pracy w domu, pracy wokół domu i ciągłego trzeba zrobić, nasza motywacja, chęci i moce przerobowe oscylują w okolicach zera, i aby przetrwać, powinniśmy naładować akumulatory. Mąż lubi się ładować w lesie, na łonie przyrody, a najbardziej w hamaku w ogrodzie z kawką. Dla mnie i Amelki najlepszym odpoczynkiem od wiejskiej ciszy jest szum miasta! Kto by pomyślał!

Z wakacyjnej listy Amelii wybrałyśmy na początek Kraków. 3 dni w Krakowie brzmiało nieprawdopodobnie. Szybko zrobiłam rezerwacje biletów i noclegów, aby rozgonić nękające mnie ciągle wątpliwości, czy rzeczywiście możemy pozwolić sobie na takie szaleństwo, bo remont znowu się przeciągnie..
Wycieczka, mimo, że krótka okazała się strzałem w dziesiątkę. Lubię wracać do Krakowa, odwiedzać znane miejsca, odkrywać nowe. Czas spędziłyśmy dosyć intensywnie, nawet deszczowo-burzowa pogoda nam nie przeszkodziła. Wróciłam do domu z nową energią, gotowa do zmagań z codziennością i od razu, niemalże z marszu "zrobiłam" 2 punkty z mojej listy remontowej :-)) I zaczęłam szykować dom na przyjazd kuzynostwa z Pomorza. Wszyscy byliśmy podekscytowani: oni - bo to ich pierwszy tak daleki wyjazd z małymi dziećmi (3 i 5 lat), my - bo to nasze pierwsze zetknięcie z tak małymi dziećmi od czasu, kiedy nasze były małe :-) Prawdziwym wyzwaniem okazało się zorganizowanie atrakcji dopasowanych do możliwości dzieci, połączonych z zainteresowaniami dorosłych i wakacyjną listą Amelii :-)
Punktem obowiązkowym było wrocławskie Zoo i krasnoludki. Posmakowaliśmy też górskich klimatów w labiryncie Błędnych Skał, skoczyliśmy do czeskiego Nachodu na knedliczki, pospacerowaliśmy pod palmami w Kudowie. Ale najciekawszym zajęciem dla dziewczynek było chyba szukanie kolorowych kamyczków w naszym ogródku :-) Dziewczynki dzielnie znosiły ten dosyć intensywny program, a swoim naturalnym zachowaniem skradły nasze serca. Kiedy odjechali po tygodniu, w domu zrobiło się dziwnie pusto i cicho (tylko koty odetchnęły z ulgą), stwierdziliśmy z mężem, że ciociowanie i wujkowanie (choć w naszym wieku to bardziej babciowanie i dziadkowanie) sprawia nam ogromną frajdę. Niesieni wyjazdową falą, pojechaliśmy na piknik rycerski pod zamkiem Cisy. Impreza jest organizowana co roku w weekend w okolicach dnia św. Krzysztofa przez bractwa rycerskie i przyciąga spore grono nie tylko miłośników średniowiecznych zwyczajów. Ogromną radość sprawiło mi spotkanie znajomych z grupy dolnośląskich zwiedzaczy. Z większością z nich widziałam się ostatnio w 2019r. Upływ czasu najlepiej widać po Amelce, która wówczas była dorastającą dziewczynką. Tutaj relacja z wydarzenia z 2019r.


Wykorzystując jeszcze wolny czas podjechaliśmy do czeskiego Skalnego Miasta w Adrspachu, które było na liście Amelki. Miała być Praga, ale nie było chętnych do zrobienia planu zwiedzania.. I tak dotarliśmy do wakacyjnego półmetku. A w sierpniu spodziewaliśmy się kolejnych gości. I to jakich! Moja siostra, która od lat mieszka w Szkocji, zdecydowała się na przyjazd. Dla niej to nie lada wyczyn, ponieważ panicznie boi się latać. Ostatni raz była w Polsce przed pandemią, ale wtedy nie udało nam się spotkać. Widziałyśmy się 15 lat temu, na chrzcie jej młodszego syna, a rozmowy przez komunikatory nigdy nie zastąpią spotkania na żywo. Było wzruszająco, radośnie i zabawnie, kiedy Jola nie pamiętała znaczenia polskich słów lub myliła ich znaczenie. Amelia natomiast ćwiczyła swój angielski z Konradem, synem Joli, prawie równolatkiem. I kiedy już przywykliśmy do siebie i koty zaakceptowały nowych domowników, nasi goście musieli wracać do swojego świata.
Ostatni weekend wakacji to długo wyczekiwane przez Amelkę Dni Fantastyki. Razem z przyjaciółmi przygotowywała się do nich przez kilka miesięcy, szyjąc i kompletując stroje do konkursu cosplay, ćwicząc układ taneczny. Oczywiście pomagałam i kibicowałam, chociaż nie bardzo rozumiem o co w tym chodzi :-) 
Po cichu odetchnęłam z ulgą, kiedy wakacje dobiegły końca. Co za dużo, to..... Muszę odpocząć po tych wszystkich atrakcjach :-)
Komentarze
Prześlij komentarz