Kacza rozprawka

Temat, który często się pojawia w naszych rozmowach i absolutnie nas fascynuje, to drób naszego sąsiada - ogromne kaczki francuskie i stadko kur. I nie są to rozmowy w kontekście Co dziś na obiad ☺ bo mięso na naszym stole to rzadkość.
Ptactwo domowe w podmiejskich wioskach nie jest często spotykane. Zwykle,  jeśli ktoś hoduje kury, czy kaczki to trzyma je w ogrodzonych wolierach na tzw. wolnym wybiegu. Najczęściej jest to kilka sztuk hodowane dla jajek. Natomiast drób naszego sąsiada jest totalnie wolno wybiegowy i beztrosko spacerujący po całej wsi. Stado kaczek liczy od kilkunastu do kilkudziesięciu sztuk i często w poszukiwaniu rozrywki wypuszcza się w dalsze rejony wsi, oczywiście główna i jedyną ulicą. Drogę we wsi mamy wojewódzką i ruch bywa na niej spory. Kierowcy muszą się tu wykazać refleksem i niebywałą cierpliwością, kiedy 20 sztuk kaczek drepcze środkiem drogi i ani myśli zejść na pobocze. Zadziwiające, ale nigdy nie doszło do kolizji! Był natomiast przypadek zaginięcia dużego, starego kaczora. Cała wieś zachodziła w głowę, co się mogło wydarzyć. Lis nie dałby mu rady, a na rosół wiadomo, młoda kaczka jest najlepsza.. Sprawa pozostanie pewnie już na zawsze w wioskowym archiwum X ☺
Te szczęśliwe, beztroskie ptaki, często urzędują na naszym podwórku. Wystarczy wbić szpadel w ziemię, a już pojawiają się ciekawskie kury, by szukać skarbów w każdej bryłce ziemi. Kaczki natomiast przychodzą taplać się "w naszej" kałuży, która przy intensywnych opadach deszczu zamienia się w spore jeziorko. Na swoim podwórku mają "basen", który umożliwia nawet pływanie, ale wiadomo, cudze lepsze. Kiedy kałuża wysycha, kaczki przychodzą czyścić naszą trawę. Koszą też niestety kwiaty i byliny. Wczesną wiosną miałam z nimi spore spięcie - zasmakowały bowiem w nowalijkach w postaci wschodzących tulipanów i żonkili. Musiałam obstawić kwietnik zasiekami z gałęzi; tulipanom udało się zakwitnąć, ale żonkile wraz z cebulkami przepadły bez śladu. 
Pies omija te ptaszyska szerokim łukiem.  Chodzi to ciężko, łypie jednym okiem, syczy wyginając szyję i z dziobem się pcha. Jak startuje do lotu, to robi się mini trąba powietrzna. A kiedy leci, wygląda jak samolot bojowy. Aż dziw, że lądując, krzywdy sobie nie robi.
Kotka chyba próbował się z nimi zaprzyjaźnić. Siedziała raz na kwietniku i coś im tłumaczyła z wysoka. Potem zeskoczyła na ziemię, a one otoczyły ją zaciekawione. Parę dni później byłam świadkiem takiej scenki: jedna z kaczek wylądowała na dachu naszej szopy i tak tam krzyczała, że zbiegło się całe stado i kilka ciekawskich kur. Kota też się zmaterializowała nie wiadomo skąd, a widząc kaczkę na dachu, zastygła bez ruchu. Do tej pory to ona lansowała się na tym daszku, jak modelka na wybiegu. Teraz całą swoją postawą wyrażała totalne zniesmaczenie sytuacją. Po chwili odwróciła się i z wysoko podniesioną głową zniknęła w krzakach. Zdaje się, że jeśli zawarto jakieś kocio-kacze porozumienie, to właśnie legło w gruzach. 
Po kaczych doświadczeniach, z kurami Lucy nie próbuje już nawiązać znajomości, tylko je obserwuje z daleka.
Kaczą fascynację przeżywają wszyscy nasi znajomi którzy nas odwiedzają. Jedni zachwycają się malutkimi kaczuszkami, uroczo pluskającymi w "basenie", inni ekologicznym chowem i walorami sakowymi potrawki z kaczki. 

Amelka, typowe miejskie dziecko, początkowo chciała oswajać te kaczuchy i nadawać im imiona. Kiedy uświadomiła sobie w jakim celu są hodowane, zaczęła odkładać swoje kieszonkowe, aby wykupić je z niewoli. Plan nie wypalił. Kieszonkowe okazało się zbyt niskie na wykup i budowę azylu dla kaczek. Umocniła się jednak w przekonaniu, że niejedzenie mięsa to dobra decyzja.

A na horyzoncie moich myśli, powoli wyłania się własne stadko drobiu... kaczki, gąski, a może kurki jakieś... Ale to jak będę na emeryturze ☺



Komentarze