Nieco ponad rok temu zostawiliśmy Wrocław i przenieśliśmy się na wieś.
Decyzja o zostawieniu miasta dojrzewała długo. Życie w dużym mieście, jakim jest Wrocław, ma sporo plusów i korzyści, ale również wiele minusów i niedogodności. Miejskie tempo życia męczyło jak regularne awarie tramwajów, atrakcje powszedniały, hałaśliwa codzienność irytowała, a weekendowe wypady poza miasto już nie ładowały baterii.
Decyzja więc dojrzewała, a plany powoli przybierały realne kształty. Chcieliśmy mieszkać w starym domu, w miejscowości oddalonej maksymalnie godzinę jazdy od Wrocławia. Celowaliśmy w kierunku raczej na południe od Wrocławia, żeby w góry było bliżej. Nie bez znaczenia były oczywiście finanse. Przeglądaliśmy niespiesznie oferty sprzedaży, a na wycieczkach naszą uwagę zaczęły przykuwać domy z informacją "Na sprzedaż".
Z miejskiej pułapki nie jest łatwo się uwolnić. Z tyłu głowy czaiły się myśli o sklepach otwartych do 22.00, całodobowych aptekach, jedzeniu z dostawą do domu, ciepłych kaloryferach, szybkim internecie i tych wszystkich zdobyczach cywilizacji, które zapewniają tzw. komfort. Komfort, który rozleniwia, zabija kreatywność, sprowadza wszystko do złudnej stabilizacji, za którą trzeba jednak płacić cenę w postaci uciążliwych sąsiadów, smogu, hałasu i wysokich kosztów utrzymania.
Decyzję pomogła nam podjąć, a w zasadzie wymusiła, pani Inflacja w postaci podwyżki kosztów wynajmu mieszkania, która była dla nas nie do zaakceptowania. Kiedy minął szok i udało się przegonić czarne myśli, że wylądujemy pod mostem, na jednym z portali, pojawiła się TA oferta sprzedaży domu, idealnie pasująca do naszych warunków i możliwości! Mieliśmy 2 tygodnie, aby załatwić formalności, spakować i przewieźć 10 lat życia we Wrocławiu, przygotować Amelkę na rozpoczęcie roku szkolnego, wypełniając przy tym codzienne obowiązki zawodowe. Opatrzność nad nami czuwała i dzięki pomocy mojej Mamy, Pawła - przyjaciela męża i innych dobrych ludzi, udało się wszystko załatwić w tak krótkim czasie. Amelka postanowiła nie zmieniać szkoły i kontynuować naukę w VIII klasie w swojej wrocławskiej szkole.
Jesień na wsi zachwyciła kolorami, zapachami i nowością. Chłonęliśmy nowe krajobrazy, jakże inne od wielkomiejskich, słuchaliśmy ciszy, którą słychać. Patrzyliśmy na to miejsce, na ten dom, NASZ dom, trochę jeszcze z niedowierzaniem, jak turyści na wczasach w agroturystyce :-)
Minął rok. Nie był to łatwy czas. Dojazdy do Wrocławia do szkoły i pracy przez pierwsze miesiące były bardzo wyczerpujące. Zima, która w mieście zwykle wyglądała symbolicznie - 40 km za Wrocławiem, okazała się prawdziwą, śnieżną i mroźną zimą, która kilka razy skutecznie utrudniła dojazd do oddalonej o 2 km stacji kolejowej. Nasz domek, krzepki 160-letni staruszek, powoli zaczął odkrywać swoje tajemnice. Nastroje trochę nam podupadły, sprawy do rozwiązania zaczęły się piętrzyć, doszła stagnacja w sprawach zawodowych, która przedłużała się o kolejne miesiące... wkradł się niepokój, czy damy radę, skąd weźmiemy środki już nawet nie na konieczne remonty, ale na bieżące potrzeby.
Wiosna przyniosła nieśmiały powiew optymizmu. Zazieleniło się. Zamarzył mi się warzywnik, rabaty z kwiatami. Zakasałam więc rękawy i rzuciłam się z motyką na wszechobecne tu pokrzywy. Walczyłam jak lwica, wycinałam, wyrywałam, wykopywałam, uodporniłam się na kwas mrówkowy, a kiedy tylko odwróciłam się na chwilę, pokrzywy pojawiały się nie wiadomo skąd! I to od razu 2 metrowe! Ale najgorsze dopiero miało nastąpić. Niewielkie poletko wyszarpane pokrzywom, obsiałam podstawowymi warzywami. Pielęgnowałam, podlewałam, cieszyłam się z każdego wykiełkowanego listka. A młode listki nagle zaczęły marnieć i znikać. Przeprowadziłam śledztwo i odkryłam spisek - pokrzywy dogadały się ze ślimakami, by te nocami zżerały moje warzywka! Polecane w internetach eko środki na ślimaki, niewiele pomogły, nie chciałam używać ciężkiej chemii, bo moja uprawa miała być ekologiczna. Postanowiłam podzielić się ze ślimakami. Okazało się, że niektóre warzywa im nie smakują, mogliśmy więc jeść szczypiorek, szpinak, pomidory, cukinie i dynie. A pokrzywy zaczęłam suszyć i przygotowywać mieszanki na napary ziołowe. Po co walczyć, jeśli można się dogadać:-) I w przyszłym sezonie tego będę się trzymać.
A lato było piękne. Wysokie temperatury nie były tak odczuwalne jak w mieście, a i dom trzymał przyjemny chłód. Wakacyjne dni zaczynaliśmy od śniadania w ogrodzie, a kończyliśmy wieczornym odpoczynkiem w hamakach.
Podsumowując.. życie na wsi ma inną jakość. Uczy pokory wobec natury, prostoty i pewnej dyscypliny w codzienności, weryfikuje potrzeby. A kiedy mieszkasz w starym domu w otoczeniu bujnej zieleni, ciągle jest coś do zrobienia. Biblijny werset "czyńcie sobie ziemię poddaną" nabiera tu głębokiego sensu.
O czym będzie na blogu? O naszej wioseczce, naszym wiejskim życiu i poznawaniu okolicy.
Zapraszamy :-)
A to rzeczywiście zaskoczenia dla czytelnika, a dla Was rewolucja 😊 Życzę powodzenia i będę zaglądać:)
OdpowiedzUsuńP.S. piszesz, że zima była śniezna i ostra? daj znać następnym razem, to sprawdzę, bo nie pamiętam, kiedy 'czułam' prawdziwą zimę:)
Zobaczymy jak to będzie z tą zimą w tym roku... jakby co, to zaproszę na parę dni, aby poczuć ten klimat :-)
UsuńW tym roku chwasty i ślimaki mnie pokonały. Też został szczypior, pomidory i dynia. Życzę miłego życia na wsi i zdrowego kotka i pieska.
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo :-)
UsuńO jak wspaniale, że wróciłaś na strony bloga w jakże zmienionym otoczeniu. Gratuluję, życzę owocnej adaptacji, a zazdroszczę troszeczkę młodości. Rozpoczynacie nowy rozdział oby był taki jak w najfajniejszej książce, o życiu wspaniałej rodzinki i ich zwierzaczków. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńBardzo mi brakowało tej "blogowej" rodzinki. Mimo różnych wcześniejszych kryzysów, braku weny, czy czasu, warto było wrócić dla tak miłych i ciepłych słów. Pozdrawiam Ciebie Olu serdecznie, śledzę Twoje wędrówki z nostalgią, patrzę jak zmieniają się znane mi miejsca. Czasem trochę żal, że to moje miejsce teraz zupełnie nie po drodze do dawnych szlaków.. ale Twoje zdjęcia rekompensują mi te smutki :-)
UsuńWitaj typowym listopadem
OdpowiedzUsuńJak dobrze, że znowu jesteś. Brakowało mi Ciebie. Zaglądałam tu co tydzień, z czasem rzadziej i zastanawiałam się co się stało.... Dzisiaj coś mnie znowu do Ciebie przyciągnęło. I nie mogę uwierzyć... JESTEŚ:)))
Dobrze, że zmieniłaś Wrocław na to piękne miejsce. Ale z drugiej strony dobrze, że zamieszkałaś niedaleko.
Pozdrawiam ciepło i życzę jak najwięcej promyków słońca
Kochana Ismeno, dziękuję Ci za ciepłe słowa, i za Twoje mądre inspirujące wpisy. Niezmiennie podziwiam Twoją systematyczność i konsekwencje w pisaniu i prowadzeniu bloga. I ja zaglądam na Twoje stronki... obiecuje, poprawie się, zostawiając czasem jakieś słowo :)
Usuń